Moje dni w tygodniu przemykają na granicy szaleństwa, zapewne wielu z Was tak ma, więc pewnie zrozumiecie jak powiem, że w piątek czuję się jak maratończyk, który tak na prawdę nie wie gdzie jest jego meta.
Wiem jednak, że żyję pełnią życia, a ten tydzień przyniósł jeszcze jedno niezwykłe wydarzenie: szybką sesję fotograficzną. Przestrzeń, z którą się zmierzyliśmy z Mateuszem była wyjątkowa i na początku nawet paraliżująca. Stary budynek stoczni ma niezwykły klimat, światło wpada do środka przez ogromne okna tworząc niezwykłą paletę barw a biel koszul wspaniale odcięła się na tle starych murów. Celem sesji było pokazanie kilku stylizacji z udziałem koszul Kolomiyets., ale nie wiem czy do końca udało mi się ten cel zrealizować, bo przestrzeń i szalejące w niej światło wzywała nas do eksperymentowania z aparatem.
Co do stylizacji, moim ulubionym zestawem jest koszula z jeansami, trudno było mi z niej wyskoczyć. Oczywiście Ci, których obowiązuje w pracy mniej lub bardziej formalny "dress code" mogą podmienić jeansy na eleganckie, klasyczne spodnie „cygaretki” lub spodnie typu culotte.
Długo nie mogłam znaleźć dla siebie koszuli, która byłaby lekko w męskim typie i lekkim oversize. Dlatego powstała Alcyone i choć może nie wygląda na bardzo skomplikowaną, to formę ma trudną do wykonania, szczególnie detal w postaci trójkąta na plecach jest technicznie trudny do uszycia.
Na powyższym zdjęciu w zestawie z jeansami koszula Alcyone jest zawiązana w talii, to prosty sposób na odmianę codziennego zestawu.
Celaeno powstała przez potrzebę zrobienia czegoś dla siebie. Nie obowiązywał mnie nigdy "dress code" w pracy, ale Celaeno chętnie wkładam wówczas, gdy ma się wydarzyć coś ważnego. Góra tej koszuli jest bardzo klasyczna, ale dół jest rozkloszowany. Dorzuciłam do niej czarne spodnie przed kostkę oraz czarne mokasyny. Po sesji po prostu wróciłam w tym zestawie do domu, bo muszę przyznać warunki do przebierania się w hali po stoczniowej, są delikatnie mówiąc mało komfortowe :)
Koszula Dione pierwotnie nosiła nazwę „Baby doll” ze względu na swoją dziewczęcą formę. Jej długość sprawia, że może być noszona jako tunika lub sukienka.
Gdy odkopałam w swoim szkicowniku projekt Kokkymo, wydawało mi się, że jest zbyt trudny do wykonania. W rzeczy samej, zarówno konstrukcja jak i odszycie jest iście koronkową robotą i gdyby nie pomoc zaprzyjaźnionej konstruktorki Ałły, której zdolności konstruktorskie przekraczają najśmielsze oczekiwania, nigdy nie udałoby mi się zrealizować tego projektu.
Ostatni model, który tego dnia pojechał ze mną do starej stoczni to bluzka z nowej kolekcji, która na razie nosi nazwę roboczą No.9 i nie jest jeszcze w sprzedaży.
Ta romantyczna piękność odbiega nieco od konwencji moich pierwszych koszul, ale nie potrafiłam jej sobie odmówić, mam do niej wielki sentyment gdyż inspiracją do niej była trzydziestoletnia francuska bluzka, w połowie wykonana ręcznie, wykończona krytymi szwami wewnątrz.
W czasach gdy w sklepach było pusto, a kobiety by nosić coś modnego musiały to sobie uszyć, moja ciocia dostała w paczce z Francji bluzkę z wyhaftowanym przodem. Po kilku latach bluzka trafiła do mojej mamy, a następnie do mnie. Może przez pudełkową formę, może z jakiegoś innego powodu, bluzka przeleżała w szafie kilka następnych lat. Chyba musiałam dojrzeć do tego by stała się dla mnie odkryciem i wielką inspiracją.
Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam No.9.
Jak wspomniałam No.9 jest częścią nowej kolekcji, której już w krótce poświęcę osobny wpis na blogu.